Broniłam się przed tym rękami i nogami. Zarzekałam się. W
życiu bym nie uwierzyła jakby ktoś mi powiedział, że zacznę biegać. W dodatku z własnej nieprzymuszonej woli.
Będąc w szkole robiłam wszystko byleby nie biegać. Mogłam grać, skakać, ćwiczyć
i nawet śpiewać jednocześnie ale nie biegać!
Wiele razy mi mówiono, że jeśli słyszy się o danej rzeczy
bardzo często to z czasem zaczynamy w nią wierzyć. Absolutnie się z tym
zgadzam. Co więcej jestem tego żywym przykładem. A wszystko za sprawą takiej
jednej blogerki, która biegała, biega i zapewne biegać jeszcze długo będzie. Mówiła
o tym jak cudownie jest biec przed siebie. Wrzucała zdjęcia oraz zdobywała
kolejne medale. Pewnego razu pomyślałam sobie, że również chciałabym zdobyć
medal. Pomysł wpadł do głowy i kiełkować długo nie musiał bo dobę później
ubrałam się i pobiegłam.
Czy czułam się cudownie? Nie. Czy poczułam satysfakcję? Nie.
Czy Poczułam endorfiny? Do tej pory nie wiem gdzie mam ich szukać. Ustalmy
jedno. Bieganie nie sprawia mi przyjemności. Nie potrafię jeszcze oddychać
odpowiednio, łapie mnie kolka, po 3 minutach biegu stwierdzam, że mi się nie
chce. Szukam wymówek żeby nie biec i za każdym razem przekonuje samą siebie
żeby przebiec choć kawałek.
Mimo wszystko zapisałam się na dwa biegi. Jeden na 5km w
Szwaderkach, a drugi na 6,2km w Barczewie. Oba przebiegłam walcząc sama ze sobą.
Oba były inną formą walki. Choć nie ukrywam, że bieg w Barczewie kiedy żar lał
się z nieba był totalnie ekstremalny i do tej pory uwierzyć nie mogę, że dałam
radę. I tak biegam od jakiś 2,5miesiąca. Biegam niesystematycznie. Biegam
powoli i często zmuszając się do tego. Biegam i nie zakładam ile przebiegnę.
Biegam i z wydychanego powietrza układam melodię. Biegnę i zastanawiam się po
jaką cholerę wstawałam o 7 rano w sobotę skoro ja nawet nie lubię tego robić…
W minioną sobotę zrozumiałam, że nie polubię biegania samego
w sobie. Za każdym razem będę musiała zmuszać się by wyjść z domu i pobiec. Co
więcej będę walczyła sama ze sobą żeby w trakcie nie zrezygnować. I za każdym
razem wygram ten pojedynek. Za każdym razem zwyciężę ze słabszą stroną samej
siebie bo uczucie, które mi towarzyszy po dotarciu do domu jest tego warte!
Karolino - jestem z Ciebie dumna!
OdpowiedzUsuńi ja też, ale przecież Ty to doskonale wiesz. I jakbyś jeszcze kiedyś chciała bym Ci towarzyszyła podczas biegów - daj znać - mam kilka pomysłów
OdpowiedzUsuńŚwietnie. My do biegania też się nie nadajemy ;), chociaż kto wie. Brawo!
OdpowiedzUsuńO kurcze, gratuluję! Ja bym nawet kilometra nie przebiegła, szacun Kobieto! :)
OdpowiedzUsuń