24 sierpnia 2015

Nigdy nie mów nigdy!



Broniłam się przed tym rękami i nogami. Zarzekałam się. W życiu bym nie uwierzyła jakby ktoś mi powiedział, że zacznę biegać.  W dodatku z własnej nieprzymuszonej woli. Będąc w szkole robiłam wszystko byleby nie biegać. Mogłam grać, skakać, ćwiczyć i nawet śpiewać jednocześnie ale nie biegać!

Wiele razy mi mówiono, że jeśli słyszy się o danej rzeczy bardzo często to z czasem zaczynamy w nią wierzyć. Absolutnie się z tym zgadzam. Co więcej jestem tego żywym przykładem. A wszystko za sprawą takiej jednej blogerki, która biegała, biega i zapewne biegać jeszcze długo będzie. Mówiła o tym jak cudownie jest biec przed siebie. Wrzucała zdjęcia oraz zdobywała kolejne medale. Pewnego razu pomyślałam sobie, że również chciałabym zdobyć medal. Pomysł wpadł do głowy i kiełkować długo nie musiał bo dobę później ubrałam się i pobiegłam. 
 
Czy czułam się cudownie? Nie. Czy poczułam satysfakcję? Nie. Czy Poczułam endorfiny? Do tej pory nie wiem gdzie mam ich szukać. Ustalmy jedno. Bieganie nie sprawia mi przyjemności. Nie potrafię jeszcze oddychać odpowiednio, łapie mnie kolka, po 3 minutach biegu stwierdzam, że mi się nie chce. Szukam wymówek żeby nie biec i za każdym razem przekonuje samą siebie żeby przebiec choć kawałek.


Mimo wszystko zapisałam się na dwa biegi. Jeden na 5km w Szwaderkach, a drugi na 6,2km w Barczewie. Oba przebiegłam walcząc sama ze sobą. Oba były inną formą walki. Choć nie ukrywam, że bieg w Barczewie kiedy żar lał się z nieba był totalnie ekstremalny i do tej pory uwierzyć nie mogę, że dałam radę. I tak biegam od jakiś 2,5miesiąca. Biegam niesystematycznie. Biegam powoli i często zmuszając się do tego. Biegam i nie zakładam ile przebiegnę. Biegam i z wydychanego powietrza układam melodię. Biegnę i zastanawiam się po jaką cholerę wstawałam o 7 rano w sobotę skoro ja nawet nie lubię tego robić…
W minioną sobotę zrozumiałam, że nie polubię biegania samego w sobie. Za każdym razem będę musiała zmuszać się by wyjść z domu i pobiec. Co więcej będę walczyła sama ze sobą żeby w trakcie nie zrezygnować. I za każdym razem wygram ten pojedynek. Za każdym razem zwyciężę ze słabszą stroną samej siebie bo uczucie, które mi towarzyszy po dotarciu do domu jest tego warte!



4 komentarze:

  1. Karolino - jestem z Ciebie dumna!

    OdpowiedzUsuń
  2. i ja też, ale przecież Ty to doskonale wiesz. I jakbyś jeszcze kiedyś chciała bym Ci towarzyszyła podczas biegów - daj znać - mam kilka pomysłów

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie. My do biegania też się nie nadajemy ;), chociaż kto wie. Brawo!

    OdpowiedzUsuń
  4. O kurcze, gratuluję! Ja bym nawet kilometra nie przebiegła, szacun Kobieto! :)

    OdpowiedzUsuń

Cieszę się, że jesteś!
Twoje zdanie jest dla mnie ważne dlatego jeżeli chcesz je wyrazić nie krępuj się :)