Nie uważam się za złą mamę. Wydaje mi się, że jestem nawet dobrą. Staram się słuchać, rozmawiać i reagować na potrzeby moich dzieci. Tłumaczyć im otaczający ich świat i chronić przed krzywdą. Nigdy nie sądziłam, że poczuję iż zawiodłam. Różne historie widzi się w telewizji, o różnych czyta się w gazetach i internecie... "Widzi się" i "czyta" ale nie PRZEŻYWA OSOBIŚCIE! Sobotni poranek był koszmarem i tragedią. Te kilka minut (chociaż ja miałam wrażenie, że trwało to wieczność) odcisnęło ślad we mnie. Sprawiło, że zwątpiłam w siebie jako mamę. Poczułam, że zawiodłam na całej linii...
Poranek zaczął się normalnie. Wstaliśmy i zaczęliśmy przygotowywać się do wyjazdu do Warszawy na konferencje nt Nierównego traktowania w prawie młodych matek. NieMąż z Jadzią odprowadzili nas do auta, Lidka z Zackiem podjechali. Zapakowaliśmy auto i Lidka z Zackiem poszli razem z Jadzią i moim NieMężem do sklepu. Sklep znajduje się 3 min drogi od domu i zarówno stojąc przed sklepem jak i przy moim budynku bądź na parkingu przy budynku widać całą drogę. Widząc oddalającą się Jadzie i Zaca, Kacprowy zaczął płakać, że chce iść za nimi. Postawiłam go na ziemi, zamknęłam auto i zaczęliśmy iść w ich kierunku. Dogoniliśmy ich przy sklepie i wspólnie weszliśmy do niego. NieMąż z Jadzią i Lidką poszli robić zakupy, a ja Z Kacprowym i Zackiem zostaliśmy przy kasach i ruchomych jeździkach. Po chwili Zac poszedł do Lidki, Kacprowy ruszył za nim, a ja za dzieciakami. Zwyczajne zakupy w sklepie. Takie jak zwykle. Niczym nie różniły się od wcześniejszych. Lidka stoi już w kolejce do kasy, ja z Kacprowym robię przegląd batonów ułożonych na wieszaku przed kasą kiedy podchodzi mój NieMąż i wymienia produkty, które kupił nam na drogę. Gdy skończył pytam się go gdzie Jadzia. Na co on odpowiada, że powiedziała iż idzie do mnie. Ok. Rozglądam się i jej nie widzę. Pomyślałam sobie, że jest u zaprzyjaźnionej Pani krawcowej, która znajduje się sześć kroków od kas sklepowych, a dwa kroki od ruchomych jeździków. Wchodzę i patrzę, że Jadzi nie ma. Pani mówi, że nie przychodziła. Wychodzę od krawcowej i idę sprawdzić czy nie wróciła do NieMęża. Nie wróciła. Wchodzę (trzymając Kacprowego na rękach) na sklep, który nie jest duży, rozglądam się i przechodzę każdą alejkę w poszukiwaniu mojego dziecka. Nie ma. Podchodzę do kasy. NieMąż pakuje produkty do torebki i pyta czy znalazła się Jadzia. Odpowiadam, że nie, na co pan stojący przy obok odpowiada, że jakaś dziewczynka wychodziła ze sklepu. Serce zaczęło mi szybciej bić (wracając do tych wspomnień zaczynam się cała trząść). Jadzia NIGDY nie wychodzi sama ze sklepu. Mamy ustalone swoje zasady i często je przypominamy. Jadzia mówi nam ZAWSZE gdzie będzie na nas czekała i ZAWSZE jest to w miejscu widocznym. Wybiegam ze sklepu. Nie ma jej. wychodzę na róg sklepu (choć nie wiem po co) i patrzę czy nie idzie w stronę domu (nie wiem dlaczego). Stoję tak chwilę choć mi się wydaje, że wieczność i obserwuję każde miejsce, które sięgnę wzrokiem. Kacprowy na rękach jakby wiedział co się dzieje trzyma mnie mocno za kurtkę. A ja stoję i myślę... o tym co mogło się stać. W głowie mam straszne myśli. Analizuje kto wchodził do sklepu, jak był ubrany, jak wyglądał. Analizuje kto ze sklepu wychodził, czy jakieś samochody odjeżdżały i czy przyjeżdżały. Cały czas obserwując okolice widzę oczyma wyobraźni co mogło się stać. To było straszne. Nawet nie wiem czy oddychałam. Po prostu tak stałam i zastanawiałam się czy wzywać już policję. Podeszła do mnie Lidka z Zackiem na rękach i mówi, że idzie w stronę auta i domu tam jej poszukać. Wtedy trzeźwieje. Biegnę za sklep. Wtedy w głowie zapala mi się lampka. Jadzia nie poszłaby uliczkami, którymi nie chodzimy. Wracam. Patrzę w stronę domu jak Lidka chowa się z Zackiem za budynkiem. Nie ma jej. Gdyby była tam Jadzia Lidka by mnie zawołała. Wychodzi NieMąż ze sklepu i pyta czy jest. Odpowiadam, że nie. Widzę w jego oczach złość, nerwy i strach. Dużo strachu. Nadal jej nie ma. Do oczu napływają mi łzy ale wiem, że to nie czas ani miejsce na rozklejenie się. Teraz muszę znaleźć Jadzię. MUSZĘ znaleźć swoje dziecko. Jest gdzieś sama i pewnie przerażona. Pomyślałam, że trzeba wezwać policję. Że to nie są żarty i coś się stało. Nagle pomyślałam, że muszę krzyknąć. Ile sił w płucach. Musze krzyknąć tak głośno żeby obojętnie gdzie będąc Jadzia wiedziała, że jej szukam. Krzyknęłam. Z przepony. Głośno. Bardzo głośno. Tak głośno, że Lidka powiedziała mi później, że się przeraziła jak mnie usłyszała. I nagle zobaczyłam wybiegającą zza budynku czapkę Wazowskiego. To była ona. Na pewno. Tylko Jadzia ma taką czapkę. Zamówiłam ją dla niej. Podbiegła do naszego auta i się rozglądała. DO oczu napłynęły mi łzy. Krzyknęłam tylko do NieMęża, że jest przy aucie i zaczęłam iść albo biec do niej. Nie wiem. Nie pamiętam. Jak w końcu doszłam do niej przytuliłam ją. Trzymając Kacprowego ciągle na rękach. Przytuliłam ją z całej siły, a ona mocno przytuliła mnie. Zaczęłam oddychać. Oczy zalały mi się łzami. Gardło miałam tak ściśnięte, że nie byłam w stanie nic powiedzieć. Po chwili usłyszałam NieMęża jak oddychał ciężko za mną. Powiedziałam żeby wziął Kacprowego. A ja dwoma rękami, z całych sił ją przytuliłam jeszcze raz. Zapytałam czy wszystko ok. Wtedy z oczu jej poleciały łzy. Zapytałam się czy wystraszyła się. Powiedziała, że tak. Przytuliłam ją jeszcze bardziej i powiedziałam, że się wystraszyłam i bałam o nią. I zaczęłyśmy rozmawiać. Co chwile przytulając ją...
Przeżyłam koszmar. Dziś jest poniedziałek, a ja nie mogę dojść do siebie. Czuję, że zawiodłam. Pomimo tego, że nie sądziłam iż kiedykolwiek przytrafi się taka sytuacja mi tłumaczyłam Jadzi co należy zrobić w podobnych sytuacjach oraz razem szukałyśmy rozwiązań. Jadzia wie, że nie może nigdzie iść z obcymi. Jadzia wie, że jak się zgubi w sklepie należy iść do kasy i powiedzieć to. Wie również, że kiedy się zgubi ma iść w miejsce gdzie jest dużo ludzi i powiedzieć komuś, że się zgubiła ale absolutnie nie iść już nigdzie z tą osobą. Ma zostać w tym tłumie i czekać aż wezwą policje. Wie także iż jakby ktoś ją gdzieś ciągnął ma głośno wołać o pomoc i uciekać w stronę ludzi. Wie to w teorii. A w minioną sobotę mogła przekonać się o tym... niestety.
Pojechałam do Warszawy. NieMąż został z Jadzią, a my zapakowaliśmy się i pojechaliśmy. Teraz jak na trzeźwo o tym myślę to dziwię się sobie, że wsiadłam i pojechałam. Drogi do Warszawy nie pamiętam. Na miejscu nie myślałam o Jadzi i tym co nas spotkało tylko w momentach kiedy słuchałam tego co mówią inni o karmieniu piersią. A kiedy nastał wieczór padłam. Przy kolacji mimo tego, że siedziałyśmy razem to jakbyśmy siedziały osobno. W głowie analizowałam co się stało. Analizowałam co zrobiłam źle. I zastanawiałam się co dalej. Czy rozmawiać jeszcze, czy tłumaczyć ... Co dalej? Nie wiem. Wróciłam wczoraj i widok Jadzi stojącej na balkonie z uśmiechem na twarzy wywołał łzy wzruszenia. Kocham ją ponad życie.
Czemu postanowiłam o tym napisać? Nie wiem. Może dlatego, że muszę to z siebie wyrzucić. Może dlatego, że czuje się winna. To nie jest post pod tytułem uczcie się na moich błędach. NIE! Pisałam go zalana łzami i trzęsąca się na wspomnienie tamtych przeżyć. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Zostały tylko wyrzuty sumienia i ból na wspomnienie tych chwil...
kochana... gdy byłam mała uciekłam roidzcom, gdy wypoczywalismy nad morzem naszym. Zniknęłam z pola namiotowego. Do dzisiaj moja mam stygnie, gdy jej przypomni się tamten dzień. Czas szukania-bieganie po plaży.. później strach, ból, radość gdy mnie odnaleźli całą bawiącą się beztrosko... Okrucieństwo. Ja tego nie pamiętam-jednak smutno mi, że naraziłam ja na takie przeżycie. Nie chcę i mam nadzieję, że nigdy nie doświadczę.
OdpowiedzUsuńp.s.nie mów i nigdy nie myśl o sobie "zła mama", bo moja mam mnie też "zapodziała", a jest dla mnie największą moją bohaterką i najwspanialszą mamą!!! tak jak ty dla twoich maluchów ;*
nawet nie chce sobie wyobrazić tego co Ty wtedy czułaś! :(
OdpowiedzUsuńale najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło...