01 listopada 2013

Zastanawia mnie to...

Nie lubię 1 listopada. Cała Polska wyciąga z szafy najpiękniejsze stroje, kupuje najdroższe wiązanki i znicze maszerując na cmentarze. Na cmentarzach ścisk. Przepychanki. Przed cmentarzem stoiska z jedzeniem. Strasznie mnie to dziwi, że ludzie jadą na chwile na cmentarz, a kiedy już tam dojadą to nagle głodnieją i MUSZĄ zjeść frytki, tortille, żelki, orzeszki bądź swojski chleb... tak jakby nie dało rady tego kupić i zjeść w każdy inny dzień. Nie wiem może akurat 1 listopada smakuje to inaczej?!  No ale nie o tym chciałam pisać...

 W tym roku jadąc na groby zwracałam uwagę na rodziny, a zwłaszcza na zachowanie dzieci. Szły trzymając rodzica za rękę. Mało, które dziecko rozmawiało, a te które zadawało pytania dostawało szybką odpowiedź i rozkaz bycia cicho. No właśnie dlaczego mają być cicho? Dlaczego nie mogą rozmawiać? Czemu oczekujemy, że będą stać grzecznie (oczywiście modląc się) patrząc na pomnik i przede wszystkim nie będą się uśmiechać. Bo nie wolno! Bo nie wypada! Takie samo zachowanie zauważyłam w kościele ( jakiś czas temu byłam z Jadźką na mszy w intencji jej wujka). To była msza dla dzieci. Jadzia zadawała tysiące pytań.

Jadzia: Mamo, kto jest na tym zdjęciu?
Ja: Siostra Faustyna
Jadzia: A ona tu mieszkała, że są jej zdjęcia?

 ***

Jadzia: Kiedy ksiądz zdmuchnie świeczki z tego stołu?

***

Gdzie jest Matka Boska i Jezus?

***

Na koniec mszy ksiądz oznajmił, że ma dla każdego dziecka ziarenko i zaprasza do siebie po odbiór.
Pytam więc Jadzi czy chce podejść i wziąć ziarenko. Na co Jadzia ze zdziwieniem:
"Przecież, my nie mamy ogródka mamo..."

Ja oczywiście na wszystkie starałam się odpowiadać. Pani, która siedziała przed nami, nie spodobało się to. Odwracała się co chwila dając wymowne spojrzenie. W końcu przesiadła się. Co więcej Jadzia wstawała, siadała, rozglądała się, wychodziła z ławki, kucała, bawiła się maskotką... ale wyjść nie chciała. Byliśmy jedyni, którzy się tak zachowywali. Przy ołtarzu były dzieci, którym podobało się i chętnie uczestniczyły w mszy. Koło mnie natomiast był tata z chłopcem. Ewidentnie chłopiec się nudził. Tata co chwile go musztrował, że się wierci a nie wolno. Poprawiał mu ręce bo chłopczyk nie czuł potrzeby mieć ich złączonych. Nie wolno mu było odwracać się, rozglądać. Doszło nawet do tego, że trzymał go na kolanach na siłę... Zastanawiałam się wtedy czemu w kościele nie wolno rozmawiać. Oczywiście na mszy dla dzieci. Przecież to oczywiste, że dziecko ma tysiące pytań . Z wiekiem odpowiedzi trzeba rozszerzać i tłumaczyć. Rozglądałam się szukając dzieci w podobnym wieku do Jadzi, którym rodzice cokolwiek tłumaczą. Byliśmy jedyni! Dzieci siedziały znudzone (no bo nie oczekujmy że forma mszy ich zaciekawi). Zresztą niektórzy dorośli też... Rodzice nie tłumaczyli. Nie wiem, może robili to po mszy? Chociaż wątpię, że dziecko wytrzyma z pytaniami. Jak nie zada ich od razu to z pewnością zapomni większość. Panuje zasada, że w kościele trzeba być cicho... koniec i kropka. I tą zasadę się wpaja dzieciom.

Wracając do cmentarzy to tam jest podobnie. Nie wiem jak inne dzieci ale moja miała mnóstwo pytań. Zaczęło się od tego, że wczoraj przez zaśnięciem powiedziała: "Mamo jutro musimy pojechać na cmentarz i dać wszystkim kwiatki... bo wszyscy na cmentarzu mają imieniny.". Oczywiście temat śmierci i dzisiejszego święta był poruszany przeze mnie.
Po obiedzie pojechaliśmy. Po zaparkowaniu samochodu szliśmy chodnikiem w kierunku wejścia na cmentarz. Jadzia rozglądała się dookoła pytając:

"Mamo, kiedy zobaczymy umarłych ludzi?"
"A gdzie oni są"
"To nie zobaczymy ich"
"Nie wyjdą już"
"A czemu więcej ich nie zobaczymy"

Na wszystkie odpowiadaliśmy. Jak widzieliśmy, że nie rozumie to próbowaliśmy inaczej odpowiedzieć. Kiedy dotarliśmy na miejsce Jadzia sprawdzała czy pomnika nie da się podnieść. Kazała czytać co jest wyryte. I rozglądała się trochę przerażona dookoła siebie. Ludzie dziwnie na nas patrzyli, żeby nie napisać, że byli zdziwieni (a niektórzy oburzeni) faktem, iż tłumaczę dziecku takie rzeczy. Byliśmy jedyni, którzy rozmawiali... Inni stali w zamyśleniu. I to kolejna kwestia, której nie rozumiem. Czemu oczekuje się od nas, że dzisiejszego dnia mamy być skorzy do refleksji, zamyślenia, bez uśmiechu na twarzy. Jeżeli, ktoś to czuje i ma potrzebę to rozumiem. Natomiast nie potępiajmy  tych, którzy wstali dziś w dobrym humorze. Chwila zadumy sama przychodzi. Nie da się na zawołanie niczego zrobić. Kiedy czuję potrzebę zastanowienia się, zatrzymania i rozmyślania- robię to. Kiedy tego nie czuję nie będę udawała.
Byłam na grobach. Wspomnienia wróciły. Uśmiechnęłam się sama do siebie i dzisiejszego dnia mi wystarczy.

O bliskich należy pamiętać nie tylko 1 listopada... Ich obecności brakuje nam w inne dni w roku.




1 komentarz:

  1. Odetchnęłam z ulgą że nie tylko ja mam takie spostrzeżenia :) Ja należę do osób które starają się w takich miejscach jak kościół i cmentarz tłumaczyć dziecku co i jak. Aczkolwiek czasami pytania są takie że trudno wytłumaczyć żeby takie dziecko to zrozumiało.
    Przez cały czas jak byliśmy na cmentarzu Adasiowi nie zamykała się buzia i ciągle pytał pytał pytał , a my cierpliwie odpowiadaliśmy i nawet nie przyszło do głowy żeby go uciszać. Jak byliśmy w kościele sytuacja była podobna. A jak Rózia była chrzczona to pytanie za pytaniem. Oczywiście przed pobytem w kościele i na cmentarzu wcześniej starałam się go przygotować, ale wiadome jest że takie 4-5letnie dziecko poznaje świat poprzez zadawanie pytań. Jeśli nie zada tych pytań w tym wieku nam rodzicom to od kogo się tego wszystkiego dowie?

    OdpowiedzUsuń

Cieszę się, że jesteś!
Twoje zdanie jest dla mnie ważne dlatego jeżeli chcesz je wyrazić nie krępuj się :)