11 listopada 2013

Dzień, na który czekaliśmy dłuuugo

Rok temu o tej porze pakowałam ubrania, kosmetyczkę i ręczniki. Rozwieszałam pranie. Przed położeniem Jadzi spać, opowiedziałam jej co takiego ma się wydarzyć kolejnego dnia. A wydarzyć miało się coś co zmieni nasze życie... Ekscytacja, wyczekiwanie, strach przed nieznanym, szczęście, wzruszenie i ostatnie chwile w tym stanie... błogosławionym stanie.
12.11.2012 to termin mojego porodu. Wywoływanego porodu. Cała rodzina odetchnęła z ulgą. Mogli spać spokojnie bo NieMąż był w domu. Nie wiem jak u Was ale u mnie było kilka planów awaryjnych jakbym zaczęła rodzić. Musiało być kilka albowiem nie oszczędzałam się i wszędzie było mnie pełno. A tam gdzie ja tam i Jadzia, którą trzeba było się zająć gdyby poród się zaczął... Tak jak już wspomniałam rok temu o tej porze rodzina i przyjaciele (którzy się zakładali że urodzę albo 1.11 lub 11.11 :) ) odetchnęli z ulgą. Mogli spać spokojnie gdyż był przy mnie NieMąż.
Zresztą my też spaliśmy dobrze... a nawet zbyt dobrze!


Poniedziałek godzina 7.40. NieMąż zrywa się i mówi "ZASPALIŚMY!!!" Otwieram oczy i patrzę chwile w sufit. To dziś. Dziś jest długo wyczekiwany dzień. Dzień, w którym na świat ma przyjść nasze drugie dziecko. Dzień, który od tygodnia był poukładany i długo wyczekiwany... Dzień, w który ZASPALIŚMY!! Tak moi drodzy, da się. DA SIĘ ZASPAĆ NA WŁASNY PORÓD! Pragnę dodać tylko, że 7dni przed urodzeniem Kacprowego leżałam już w szpitalu. Z torbą, naładowanym telefonem i komputerem oraz ze skurczami. Skurcze systematyczne i dosyć bolesne. Położna dała mi godzinę odpoczynku zanim trafię na porodówkę. Jednak tam nie trafiłam. Czemu? A bo zasnęłam. Taaak wzięłam i zasnęłam, tak po prostu. A, że był to późny wieczór to tak sobie spałam do rana. Skurcze minęły, rozwarcie się cofnęło i wróciłam do domu. Dlatego, kiedy rok temu obudziły mnie słowa mojego NieMęża wpadłam w lekką panikę. Woli ścisłości: W szpitalu miałam zjawić się o 8.00. Obudziliśmy się o 7.40, musieliśmy zawieść Jadzię do przedszkola i przedostać się z jarot do Malarkiewicza. Wyskoczyłam z łóżka. Poleciałam się ogarnąć. Potem Jadźkę ogarnąć, w między czasie śniadanie i koniecznie poranne kakao dla Jadzi (ja miałam być na czczo). Z psem na dwór. Torby do auta i kierunek przedszkole. W trakcie przypominałam Jadzi co dziś będzie się działo. Buziak na do widzenia i jadymy... Do szpitala dojechałam około 9 ( :) ). Na szczęście nikt nic nie mówił. Zbadali, pokazali moją sale i czekaliśmy... Kroplówkę miałam mieć podaną około godziny 12. Zamiast odpocząć chodziłam po oddziale...znaczy się skakałam...i kucałam... biegałam i nosem jedzenie wyczuwałam. Jaka ja byłam głodna! Królestwo byłam w stanie dać dla tego co by mi jedzenie przyniósł. Zaczepiałam nawet Panie, które je rozwoziły z prośbą żeby mi kolację na pewno przyniosły bo ja już urodzę :) Męczyłam NieMęża tak długo aż w końcu przyniósł miryndę i marsa. Jadłam je cały dzień (to się nazywa oszczędność :) ).Tak wiem podobno nie można... ale co tam ja jadłam!
Mój NieMąż był totalnie wyluzowany! Nie brał nic do głowy. Czekał, aż się coś zacznie... I przez trzy czwarte dnia oglądał filmy (które sobie wcześniej zgrał) na telefonie. Kiedy podłączyli mi kroplówkę, która zaczynała działać. Był ze mną. Trzymał za rękę, rozśmieszał, podawał telefon żebym mogła jeszcze do przyjaciół zadzwonić. Później kontrolował co ile skurcze mam oraz ile trwają. Pomagał do łazienki dojść by polewać się gorącą wodą... A w najważniejszym momencie trzymał za rękę i przeciął pępowinę. To on pierwszy widział Go. On pierwszy trzymał Kacprowego na rękach i On pierwszy mi go podał.  Pamiętam wszystko tak dokładnie jakby się wydarzyło przed chwilą...

Jutro minie rok... Rok od kiedy przywitaliśmy Kacprowego na świecie. Rok, w którym nauczyłam się wiele, a zrozumiałam dwa razy więcej. Od roku uczymy się życia, nowego życia bo we czwórkę ( no i z psem). I mogę śmiało powiedzieć, że był to cudowny, pełen niespodzianek oraz przepięknych chwil czas. Dwanaście miesięcy, które umocniły w miłości, walce o lepsze jutro oraz pozwoliły lepiej zrozumieć nas samych ...

5 komentarzy:

  1. LOVE Karola, a nawet LOVE NieMąż :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to u Ciebie zwykle bywa, z przygodami jednym słowem :-).
    Ps. Sto lat Kacprowy od Hubisia i cioci Asi :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak ja lubię o tym czytać ;)
    Pamiętam jak wychodziłaś z siebie, pisząc mi o tych zapachach itd ;)
    A 13.11.2012 dostałam mms-a, którego mam do dziś ;)
    W końcu jestem mamą chrzęsną i dziękuję,że wybraliście mnie na nią ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pamiętam jak pisałaś mi rok temu o tych zapachach, o wyczekiwaniu ;)
    Wspaniale było się obudzić 13.11.2012 i zobaczyć mmsa od Ciebie, którego mam do dziś ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. 100 lat dla Kacperka :) choć kilka dni spóźnione ;)

    pozdrawiamy!
    k&k
    http://islandofflove.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Cieszę się, że jesteś!
Twoje zdanie jest dla mnie ważne dlatego jeżeli chcesz je wyrazić nie krępuj się :)